Rozdział 3.



Dni mijały, a Ron stawał się coraz gorszy. Nie uderzył jej co prawda przez ten czas, ale nie mogła nigdzie wyjść bez jego pozwolenia. Najczęściej przesiadywała w ich sypialni, tępo wpatrując się w krajobraz za oknem. Dużo myślała nad spotkaniem na wysepce i jej związkiem. Jak dla niej nie było sensu tego dłużej ciągnąć. Ron już nie był tym samym chłopakiem, z którym się związała po Wielkiej Bitwie. Nagle zatęskniła za tym spokojem w jej ulubionym miejscu i tym, jak swobodnie się czuła w towarzystwie Malfoy’a. Ciekawe, czy on mówił to wszystko poważnie o wybaczeniu, czy tylko się
z niej nabijał. Wyglądało na to, że mówił poważnie.
Daj spokój, dziewczyno. On tylko sobie z ciebie żartuje.
Niemożliwe. Mówił całkiem poważnie.
To Malfoy.
Może, ale każdy zasługuje na drugą szansę.
Ron ci nigdy na to nie pozwoli.
Właśnie. Ron. Co ona ma z nim zrobić? Musi to skończyć, ale tak, żeby go nie zdenerwować. I na pewno nie mogła być wtedy sama.
- Miona, wszystko w porządku? – Do pokoju wtargnęła jej przyjaciółka.
Brązowowłosa szybko przybrała na twarz sztuczny uśmiech.
- Tak. Nie martw się.
- To dlaczego prawie się już nie widujemy? Mieszkamy w jednym domu, a ostatnio widziałam cię po tej twojej tajemniczej wyprawie.
- Wszystko jest w porządku. Naprawdę.
Nie przekonała jej.
- Czy coś nie tak z Ronem?
Zadrżała. Nie mogą powiedzieć jej prawdy. Ona na pewno by powiedziała o tym swojemu chłopakowi, a ten jak nic poszedłby do Rona.
- Harry się pogniewa, jeśli pożyczę Hedwigę? – Spytała nagle.
- Skąd. Bierz.
- Dzięki. – Uśmiechnęła się tym razem szczerze. – I jeszcze coś.
- Co takiego?
- Możesz kryć mnie przed Ronem? Jak coś to będę w jednej z mugolskich bibliotek.
- Czy ty masz romans? – Ruda spojrzała z ciekawością na przyjaciółkę.
- Skąd ci to przyszło do głowy? Po prostu mam cos ważnego do zrobienia.
- Nie powiesz mi? Swojej przyjaciółce?
- Dowiesz się w swoim czasie.
- Skoro tak mówisz. To ja idę po Hedwigę.
Dziewczyna wyszła, a Hermiona pośpiesznie nakreśliła parę zdań. Wiedziała, że jeśli nie zdąży przed powrotem Gin, to wszystko się wyda. Kiedy ta przyszła z sową, list już był gotowy do wysłania. Szybko przywiązała go tak, żeby siostra Rona nie dostrzegła adresu. Chyba się udało, bo nie skomentowała tego w żaden sposób. Teraz wystarczyło czekać na odpowiedź.
- Cześć, słońce. – Ron pocałował Hermionę na powitanie. – Wybieramy się z Ginny i Harrym do miasta. Idziesz z nami?
- Wiesz, strasznie źle się czuję.
- To może z tobą zostanę?
- Idź. Nie psuj sobie zabawy przeze mnie.
- Jak chcesz. Tylko pamiętaj – tu ścisnął jej ramię z całej siły – nie rób nic głupiego.
Odetchnęła z ulgą, kiedy opuścili dom. Została tylko ona i pani Weasley, ale jakoś nie chciała z nią rozmawiać. Zaczęła czytać książkę, ale nie mogła się skupić. Nie mogła się doczekać powrotu sowy. W końcu po jakiś dwóch godzinach na horyzoncie pojawił się mały, biały punkt.

Do zobaczenia na miejscu
D.M.

Krótka wiadomość, ale wystarczyła, żeby na jej twarz wkradło się coś na kształt uśmiechu.
Natychmiast skoczyła do szafy i zaczęła przeglądać swoje ubrania. Nic nie wydawało jej się odpowiednie. Nie wiadomo czemu, ale wydawało jej się, że na taką okazję powinna mieć specjalny strój. Ostatecznie zdecydowała się na zwiewną sukienkę do kolan na cienkich ramiączkach w kolorze jasnoniebieskim. Niby lato już się kończyło, ale nadal było gorąco. Pod sukienkę założyła biały kostium kąpielowy. Uznała, że jeśli on ją wystawi, to chociaż sobie popływa.
-Szlag by to. – Zamruczała gniewnie pod nosem. Żeby wyjść, musiała przejść przez kuchnię, a tam była pani Weasley. Szybko przywołała na usta szeroki uśmiech.
- Dzień dobry, pani Weasley.
- Witaj, Hermionko. Jesteś głodna?
- W zasadzie to miałam iść się przejść.
- To dlaczego nie poszłaś z całą resztą?
- A tak jakoś źle się czułam, ale świeże powietrze dobrze mi zrobi.
- Tylko uważaj na siebie.
- Nie ma sprawy.
Z westchnieniem ulgi wyszła z domu i szybkim krokiem skierowała w stronę w stronę kilku drzew. Chciała, żeby zasłoniły moment, kiedy będzie się teleportować. W końcu idzie tylko na spacer, więc to by się wydało podejrzane, gdyby zaraz sprzed domu zniknęła nie wiadomo gdzie.
Na miejscu pojawiła się jakieś pół godziny przed czasem. Zastanawiała się, czy Malfoy ją wystawi. Nawet by się nie zdziwiła. Cały czas wyrzucała sobie to, że zgodziła się z nim porozmawiać.

*-*-*

Malfoy siedział w swojej sypialni i wyrzucał sobie, że postanowił się pogodzić z Granger. Przecież byli wrogami, od kiedy tylko pamiętał. Wiedział doskonale, że to z jego winy, ale jednak czy serio upadł tak nisko, żeby teraz przepraszać szlamy? Zaraz. Stop. Granger nie jest już szlamą. Jest zwykłą dziewczyną. Zdanie ojca nie mogło być tu w ogóle dopuszczone do głosu. Przypomniała mu się rozmowa z matką sprzed kilku dni:
Długo stał na progu. Bał się wejść. Wiedział, jak bardzo zranił matkę swoim zachowaniem, chociaż naprawdę nie mógł zrozumieć jej uczucia do ojca. Po tym wszystkim, co im zrobił, powinna go raczej nienawidzić, a nie kochać. Brak tyrana domowego powinien ją cieszyć, a tymczasem widział ją często zapłakaną. Nie miał pojęcia, jak może ją pocieszyć. Lucjusz wpoił mu twarde zasady odnośnie okazywania uczuć. W tym domu nigdy nie było choćby cienia przyjaźni, nie mówiąc już o miłości.
W końcu przełamał się i wszedł do domu. Zaczął szukać matki, ale nigdzie nie mógł jej znaleźć. Zaczynał się martwić. Narcyza nigdzie nie wychodziła, a jeśli już, to zawsze go o tym informowała.
- Mamo? – Zawołał, ale nikt mu nie odpowiedział.
Pełen najgorszych przeczuć sprawdzał wszystkie pokoje po kolei. W końcu znalazł ją w przestronnej łazience. Leżała nieprzytomna, a z jej rąk płynęła krew. Blondyn ukląkł przed nią i zaczął oglądać rany. Musiała je zadać sobie sama. Przestraszył się nie na żarty. A co, jeśli jego matka nie żyje? Zostałby całkiem sam. Szukał tętna. Było bardzo słabe. Wziął różdżkę do ręki.
-Episkey – rzucił szybko. Z niepokojem patrzył na skutek zaklęcia. Bał się, że będzie zbyt słabe, ale to nie była rana wywołana magią, więc po cięciach nie został nawet ślad. Dopiero wtedy miał odwagę pozostawić matkę samą
i pobiegł do szafki z eliksirami. Długo szperał, aż znalazł to, czego szukał. Wywar Żywej Śmierci. Groźny eliksir, ale Malfoy’owie wiedzieli, jak zrobić z niego użytek tak, żeby pomagał, a nie szkodził. Musiał się teraz opanować, żeby za dużo nie podać tego kobiecie. Udało się! Powoli otworzyła oczy i zamrugała.
- Draco? Co ty tu robisz? – Spytała.
- Lepiej ty mi powiedz, co zamierzasz osiągnąć przez samobójstwo? – Patrzył się Narcyzie prosto w oczy.
- Ja już nie mogę, synku. To wszystko mnie przerasta. Brakuje mi twojego ojca.
- Mamo, ale on nie jest ciebie wart.
- Wiem, ale co poradzisz. Głupie serce nie słucha rozsądku.
- Ale za co ty go kochasz?
- Za nic.
- Tak nie można.
- Zrozumiesz, kiedy sam się zakochasz.
- Ja się nigdy nie zakocham.
- Też tak mówiłam, dopóki nie poznałam twojego ojca.
Zapadła cisza i dopiero po chwili odezwał się chłopak.
- Mamo, ja… Chciałem… Przepraszam. – Wydusił z siebie. – Dla mnie to jest zbyt skomplikowane.
- Rozumiem, synku.
Przytuliła go. Po raz pierwszy, od kiedy pamięta go przytuliła. Ogarnęło go takie ciepło w okolicy serca. Nigdy wcześniej się tak nie czuł. Niby był już dorosłym facetem, ale brakowało mu miłości matki.
Draco wrócił do rzeczywistości. W sumie to dzięki sowie śnieżnej, która dziobnęła go w rękę. Widocznie siedziała tu już tyle, że zaczynała się niecierpliwić. Szybko odwiązał liścik, ale ptak nie odleciał, więc domyślił się, że nadawca chce odpowiedzi.

Dzisiaj o 14:00. Powiem Ci wszystko. Mam nadzieję, że mnie nie wystawisz.
H. G.

Od razu się ożywił. Szybko odpisał i patrzył, jak sowa odlatuje. Została mu jakaś godzina czasu. Popatrzył na termometr. Prawie trzydzieści stopni, a tam pewnie dużo chłodniej nie będzie. Zdecydował się na zwykły jasnoniebieski podkoszulek
i czarne spodenki do kolan. Wyrobił się w jakieś dwadzieścia minut i przez resztę czasu był jakiś taki zniecierpliwiony. Raz był zły, że przeprosił Granger, a za chwilę znowu bał się jej decyzji. W końcu postanowił być tam wcześniej. Teleportował się i zobaczył, że ona też jest przed czasem.
- Cześć, Granger.
- Malfoy? – Wyglądała na zdzwioną.
- Przecież mnie wezwałaś. – Uśmiechnął się ironicznie.
- Tak, wiem, ale spodziewałam się, że to pewnie tylko jakiś głupi żart i mnie wystawisz.
- Oj, Granger. Musisz się jeszcze wiele nauczyć i zapamiętaj sobie jedno. Draco Malfoy nigdy nie łamie danego słowa.
- No niech ci będzie.
- No to do rzeczy. Co postanowiłaś?
Nie spodziewała się od razu konkretnej rozmowy. Bała się, że źle robi.
- Będę tego żałować, ale…
- Ale? – Patrzył na nią z zaciekawieniem. Ze zwykłym zaciekawieniem. Nie było ani śladu zawiści.
- Ale dostajesz tak jakby czystą kartę.
- Tak jakby? – Uniósł brew.
- Wiesz… Ciężko jest zapomnieć o wcześniejszych upokorzeniach.
- Będę się starał.
- Zobaczymy. No to chyba by było na tyle.
- To co teraz będziemy robić?
Tego się nie spodziewała. Myślała, że załatwi tą sprawę i wróci, zanim Ron zorientuje się, że w ogóle gdzieś wychodziła.
- Ja muszę już wracać do Rona.
Zauważył przebłysk strachu w jej oczach, kiedy wymawiała imię swojego chłopaka. To niemożliwe. Granger się bała?
- Daj spokój. Przeżyje kilka godzin bez niańki.
- Będzie się martwił. – Tak naprawdę wcale nie chciała wracać.
- Gadasz od rzeczy. – Zaśmiał się i złapał ją podobnie jak wczoraj. Tym razem ograniczyła się tylko do gróźb słownych, ale i tak je olał. Z rozmachem wrzucił brązowooką do wody. Dopiero, kiedy przyjrzał jej się mokrej, zauważył, że ma sukienkę podobną kolorem do jego koszulki. Wzruszył ramionami. Nie wierzył w żadne przeznaczenia.
- Jak ja teraz wyglądam? – Mruknęła dziewczyna pod nosem.
- Uwodzicielsko.
- Bardzo śmieszne.
Chciała go pociągnąć za sobą, jak ostatnio, ale tym razem szybko zorientował się co do jej zamiarów.
- Chciałabyś. – Zaśmiał się.
Usiedli na miękkiej trawie i przez dłuższą chwilę wpatrywali się w morze.
- Wiesz, muszę przyznać, że całkiem dobrze tańczysz. – Odezwał się blondyn. Miał dość tej ciszy.
Popatrzyła na niego, nic nie rozumiejąc.
- Wtedy w klubie. – Tłumaczył. – Całkiem dobrze nam szło, dopóki nie pojawił się Wiewiór.
- Nie mów tak o nim! – Oburzyła się. Po chwili dopiero dotarło do niej to, co powiedział. – To byłeś ty?
- Nie mów, że mnie nie poznałaś.
- Ja… Wiedziałam, że cię skądś kojarzę.
- Dlaczego jesteś z rudym? On do ciebie nie pasuje.
- A skąd ty to wiesz? Wiesz cokolwiek o miłości?
- To widać. To, jak cię traktuje.
Popatrzyła na niego pytająco.
- Siłą wyciągnął cię z klubu i jeszcze mnie przy tym zmasakrował.
- Przepraszam cię za to.
- Nie jesteś niczemu winna. To on mi przywalił i w dodatku też mnie nie poznał.
- No wiesz. Nikt się nie spodziewał Malfoy’a w mugolskim kubie.
- Zmieniłem się.
- Nie pytałam.
Znowu zapadła cisza i po raz kolejny on ją przerwał.
- Skąd ten siniak?
- Jaki siniak?
- Na twoim przedramieniu.
- Nie chcę o tym mówić.


*-*-*

Nie spodziewała się tego, że tak miło będzie w towarzystwie Ślizgona. Była pod wrażeniem jego zachowania. Po starym, złym Malfoy’u nie było śladu. Pytał, ale nie domagał się na siłę odpowiedzi. Powoli poznawali siebie. Było jej tak przyjemnie, że nie chciała za nic wracać do Nory.
- Mogę cię o coś zapytać?
- Zależy. – Widać, że się spiął.
- Nie musisz odpowiadać, jeśli nie chcesz, ale dlaczego tak właściwie postanowiłeś się zmienić? Nie takiego Malfoy’a pamiętam. Nie mówię, że to jest złe, ale prędzej bym się spodziewała, że Voldemort ożyje niż to, że się zmienisz.
- Myślę, że mogę ci opowiedzieć, chociaż sam nie wiem, czemu do końca to robię.
- Możesz zrezygnować.
Musiał w końcu komuś o tym powiedzieć. Nie wiedział czemu, ale ona wzbudzała zaufanie.
- Właściwie to nawet nie pamiętam, jak to się zaczęło. Od kiedy pamiętam, ojciec wpajał mi miłość do Czarnego Pana
i nienawiść do szlam. Zresztą znasz tą filozofię. Nie znałem innego życia. Zawsze wydawało mi się, że to my jesteśmy ważni, bo jesteśmy czystej krwi. To mi mówiono od małego. Nie miałem pojęcia, że można żyć z kimś w przyjaźni, a co dopiero kochać. Ojciec za nieposłuszeństwo karał mnie torturami. Chyba nigdy mnie nie kochał, skoro traktował mnie najbardziej bolesnymi zaklęciami, jakie znał.  Nie tylko mnie tak traktował. Moją matkę również. Nie miałem normalnego dzieciństwa. Liczyły się tylko zachcianki Voldemorta. Ja nie chciałem zabijać, ale nie miałem wyboru. Potem, kiedy Potter mnie uratował, zrozumiałem, że nie mogę już tak dalej żyć. Miałem tego dosyć. Chciałem normalnego życia. Teraz ojciec jest w Azkabanie, więc mogę stać się kimś innym.
Hermiona zastanawiała się, jak człowiek może tyle wytrzymać. Przecież takie życie to istny horror.
W milczeniu obserwowali, jak słońce chowa się pod taflą wody, kiedy nagle dziewczyna sobie coś przypomniała.
- O rety! Ron. – Zerwała się z miejsca. – Muszę już iść. Pogadamy innym razem.
- Dlaczego?
- Może kiedyś ci powiem. Dzięki za dzisiaj. O dziwo było bardzo miło.
- Też dziękuję, że mogłem się wygadać.
- Kto by pomyślał, że przez głupi przypadek się pogodzimy? – Uśmiechnęła się.
- Nikt. – Odwzajemnił uśmiech.
- Naprawdę muszę już iść. Skontaktuję się z tobą. Pa.
Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, ona już była na trawniku Weasley’ów. Z mocno bijącym sercem zakradła się do sypialni. Wiedziała, że raczej nie zdąży przed nim, ale może nie będzie go w pokoju. Był.
- Gdzie byłaś? I jak ty wyglądasz?!
Dopiero teraz ogarnęła, że musiała strasznie wyglądać. Sukienka zazieleniła się gdzieniegdzie od trawy, do tego miała lekko wilgotne włosy.
- Jacyś chłopcy oblali mnie wodą, jak wracałam. Byłam w bibliotece.
- Przeszukaliśmy wszystkie biblioteki.
- Widocznie nie wszystkie.
- Posłuchaj. Jeśli mnie zdradzasz, to pamiętaj, że tego ci nie puszczę płazem. – Syknął jej do ucha.
- Ron, ja cię nigdy nie zdradziłam.
Jego oskarżenia bolały. Marzyła już tylko o tym, żeby się położyć i spać. Skierowała się w stronę łóżka i się położyła. Zamknęła oczy i zachowywała się, jakby nikogo oprócz niej tu nie było.
Usłyszała tylko donośne trzaskanie drzwiami, a potem zapadła cisza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz