Rozdział 2.



Hermiona obudziła się w podłym nastroju. Wciąż pamiętała wczorajsze wydarzenia, a na dodatek całą noc śnił jej się ten chłopak z klubu. Wciąż nie mogła sobie przypomnieć, skąd go zna. Nie chciało jej się wstawać i tylko wsłuchiwała się w miarowy oddech jej chłopaka. Zastanawiała się, czemu aż tak zareagował. Przecież to był tylko taniec. Gdyby on zaczął ją brać na parkiet, to nikt inny by jej nie zaczepiał. Powoli ogarniała ją złość.
- Miona? – Usłyszała głos Rona. Szybko zamknęła oczy i zaczęła udawać, że jeszcze śpi. W bezruchu czekała, aż Ron wyjdzie z ich pokoju. Wreszcie usłyszała tak długo upragniony odgłos zamykanych drzwi. Wpatrywała się w sufit. Jak to się stało, że dała się tak upokorzyć?! Przecież zawsze była silną dziewczyną. Pomogła pokonać Voldemorta, a tymczasem własny chłopak ośmielił się podnieść na nią rękę. O nie! Tak nie będzie!
Szybko ubrała się w luźną białą bluzkę i dżinsowe spodenki. Boso zeszła na dół do kuchni. Z hukiem otworzyła drzwi. Widziała, że oprócz Rona jest tam jeszcze Harry z Ginny. Miała to gdzieś.
-Ron, ty kretynie!
- Ładne powitanie, skarbie. Mogę wiedzieć, co się stało? – Rudzielec był przekonany, że chodzi o jakąś błahą rzecz.
- Jak mogłeś mnie tak wczoraj potraktować?!
- O co ci chodzi?
- Upokorzyłeś mnie tak, jak jeszcze nikt.
- Zasłużył sobie.
- Wiesz, że nie o tym mówię. Mam dla ciebie interesującą wiadomość. Jeśli kiedykolwiek mnie dotkniesz wbrew mojej woli to przysięgam, że odejdę od ciebie.
- I dokąd pójdziesz? Przecież twoi rodzice są nie wiadomo gdzie.
Trafił w czuły punkt. W oczach brązowowłosej pojawiły się pierwsze łzy. To było jeszcze przed wojną czarodziejów. Musiała wymazać pamięć swoim rodzicom. Musieli być bezpieczni, ale to, że oni o niej zapomnieli nie znaczy, że ona zapomniała. Kochała ich i próbowała odszukać, ale póki co jej starania były bezskuteczne. Miała nadzieję, że w Hogwarcie choć na moment zapomni o swoich problemach.
Przez moment patrzyła się na niego, a potem odwróciła się na pięcie i wyszła. Słyszała za sobą jego kroki, ale się tym nie przejęła. Szukała swoich sandałów. Musiała natychmiast wyjść z tego domu, bo inaczej zwariuje. Chciała być teraz sama.
- Ty, szmato. – Rzucił Ron.
Wymierzyła mu siarczysty policzek. W odpowiedzi złapał ją za nadgarstek i przyciągnął bliżej siebie.
- Myślisz, że tak łatwo mi uciekniesz? Nie pozwolę na to. Jesteś moja.
- Puszczaj. – Wyrywała się na wszystkie sposoby, ale on był silniejszy. Uderzył ją w twarz. Popatrzyła na niego z żalem i wybiegła za bramę. Gonił ją, ale nie zdążył. Teleportowała się w jedynie jej znane miejsce.
Znalazła się na małej wysepce. Lubiła tu przesiadywać, od kiedy pierwszy raz przyjechała tam z rodzicami. Nigdy nie dowiedziała się, jak jej ojciec znalazł to dość opuszczone miejsce. Teraz pewnie to już się nigdy nie dowie. Na tą myśl zapiekły ją łzy. Dała się ponieść emocjom i rozpłakała się. Nie mogła już tego wszystkiego dusić w sobie. Zastanawiała się, co się dzieje z Ronem. Zawsze był taki kochany. Zawsze troskliwie się nią zajmował i dbał, żeby nic jej się nie działo, a tymczasem sam ją uderzył. Czy człowiek w ciągu dwóch dni mógł się aż tak zmienić? Nazwał ją dziwką, a ona nic złego nie zrobiła. Zawsze była mu wierna. Nigdy nawet nie pomyślała o zdradzie. Kochała ją, a on stał się taki okrutny. Czy on nie widzi, jak bardzo ją skrzywdził? On jej już chyba nie kocha, bo inaczej nigdy by sobie na to nie pozwolił.
Zdjęła buty i zamoczyła stopy w morskiej wodzie. Cudownie chłodziła w tym upale. I wtedy zapragnęła chociaż na małą chwilę się zapomnieć. Rozejrzała się. Wiedziała, że prawdopodobieństwo, że ktoś jest tu oprócz niej jest niewielkie. Zdjęła z siebie ubranie i w bieliźnie zanurzyła się w wodzie. Poczuła się lepiej. Uwielbiała pływać niemal tak samo jak książki i taniec. Nie wiedziała, ile czasu tam spędziła, kiedy dobiegł ją dźwięk teleportacji.  Wybiegła z wody i złapała różdżkę. Szukała intruza, ale nikogo nie zobaczyła. W pośpiechu się ubierała. Już miała wracać do Nory, kiedy usłyszała szelest w pobliskich krzakach. Był za głośny na wiatr. Momentalnie zdwoiła czujność i powoli z różdżką w pogotowiu skierowała się w tamtą stronę. Ostrożnie zaglądnęła przez zielone liście i to co tam zastała wprawiło ją w osłupienie. Była w ciężkim szoku. Przed nią był we własnej osobie Draco Malfoy. Siedział do niej tyłem, więc nie mógł jej zobaczyć, ani ona nie widziała jego twarzy. Już miała wymierzyć w niego jakimś zaklęciem, kiedy dotarło do niej, że on nawet nie wie o jej obecności, a poza tym ona nigdy nie zniżyłaby się do atakowania bezbronnego.
Bezbronnego?! Ziemia do Hermiony. To Malfoy!
Może, ale przecież zawarliśmy coś w stylu sojuszu.
Zapomniałaś, jak cię poniżał?
Ale nie będę przecież taka jak on.
On by się nie zawahał.
Wzruszyła ramionami, kończąc tym swój wewnętrzny monolog i jednocześnie trącając gałąź, powodując głośny szelest. Taki, jaki wywołał Malfoy, kiedy się tu teleportował. Chłopak obejrzał się, a ona wstrzymała oddech i w jednej chwili znieruchomiała. Dopiero teraz widziała jego twarz. On płakał.
- Kto tu jest? – Zapytał, ale brązowooka siedziała cicho. W końcu widocznie uznał, że mu się przesłyszało i odwrócił się do niej tyłem. Widocznie przyszedł mu ten sam pomysł do głowy, co wcześniej Hermionie, bo zdjął koszulę i w spodenkach wskoczył do wody. Dziewczyna wpatrywała się zafascynowana na niego. Był dobrze zbudowany, Widać było, że często ćwiczył. Wyglądał niesamowicie pociągająco.  Na chwilę zapomniała, dlaczego się tu znalazła, ale wspomnienia znowu wróciły. Nawet nie zauważyła, kiedy blondyn zniknął z zasięgu jej wzroku.
- No proszę, proszę. Kogo my tu mamy? To przecież Granger we własnej osobie. – Usłyszała szyderczy głos za sobą i zamarła.

*-*-*

Znowu pokłócił się z matką. Czy ona nie widziała, że jej mąż, a jego ojciec to skończony dupek? Już zapomniała, do czego ich zmuszał? Zapomniała, jak ich torturował? Jak można w ogóle kochać kogoś takiego?! Teraz, kiedy siedział w Azkabanie, byli w końcu wolni, a ona wciąż go żałowała. Sami ledwo uniknęli więzienia, a jego matka chce go teraz odwiedzać? Tego podłego Lucjusza bez serca.
- Mamo, zrozum. On na ciebie nie zasługuje. – Malfoy starał się przemówić Narcyzie do rozsądku.
- Draco, ty nic nie rozumiesz.
- Rozumiem tyle, że bez niego jest nam o wiele lepiej.
- Ja go kocham.
- To się odkochaj. – Blondyn był brutalny, ale co on wiedział o miłości. Nigdy nie był zakochany. Owszem miał kilka dziewczyn tak na dłużej, ale żadnej nie kochał. Nie potrafił. Według niego miłość nie istniała, skoro on jej nie doświadczył.
- To nie takie proste. – W oczach Narcyzy pojawiły się łzy.
- To jest proste. Przypomnij sobie, jak nas traktował.
- Ja mu to wybaczyłam.
- Mamo, proszę.
- Nie mogę.
- Możesz, tylko się boisz. Jego nie ma!
- Wróci. – Wyszeptała.
- Nie, jeśli mu na to nie pozwolisz.
- Ale…
- Nie ma żadnego ale.
- Zrozum mnie.
- No właśnie chyba nie chcę.
Wściekły ruszył do drzwi.
- Draco, zaczekaj.
Nie słuchał. Teleportował się w tylko jemu znane miejsce. Na małą dość zapuszczoną wysepkę na środku jakiegoś morza. Zawsze tam uciekał, od kiedy tylko pamiętał. To tam się ukrywał przed bolesnymi zaklęciami ojca. Tylko tam mógł być sobą. Nikt nie mówił mu, co ma robić i jaki ma być.
Usiadł na jakimś kamieniu pod drzewem. Wciąż miał przed oczami obraz matki zalanej łzami. Dla niego nie było to jakoś skomplikowane. Ojca nie było i nikt go już nie torturował za nieposłuszeństwo.
Pamiętał, jak odmówił wypalenia sobie Mrocznego Znaku. Wcale nie chciał być Śmierciożercą, ale nie miał wyboru. Czarny Pan się wtedy wściekł i kazał Lucjuszowi ukarać własnego syna. Przez kilka dni z rzędu ten go torturował najbardziej bolesnymi zaklęciami, jakie tylko znał. Starał się nie krzyczeć, ale ból był straszny. Jakby coś go łamało i paliło od wewnątrz na raz. Nie zauważył, kiedy spod półprzymkniętych powiek wydostało się kilka łez.
Nagle usłyszał jakiś szmer. Odwrócił się, ale nikogo nie zobaczył. Postanowił to sprawdzić, ale nie w sposób oczywisty. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że odwracanie się do wroga plecami nie jest dobrym pomysłem, ale w sumie ten ktoś miał szansę go zaatakować, ale tego nie zrobił. Zdjął koszulę. Za dużo kosztowała, żeby ją teraz tak zniszczyć. Szybko znalazł się w chłodnej wodzie. Było gorąco, więc poczuł ulgę. Nie miał ochoty już szukać intruza. Niech sobie chwilę poczeka. W końcu pan Draco Malfoy musi się trochę zrelaksować.
W końcu uznał, że jego ciekawość jest silniejsza i zanurkował. Wynurzył się dopiero, gdy był pewien, że znalazł się za plecami potencjalnego wroga. Po cichu wyszedł z wody i zakradł się w stronę atrakcyjnej dziewczyny.
- No proszę, proszę. Kogo my tu mamy? To przecież Granger we własnej osobie. – Uśmiechnął się ironicznie w stronę przestraszonej dziewczyny.
- Malfoy, wziąłbyś się za coś pożytecznego, a nie straszył ludzi.
- O ile mi wiadomo, to ty się tu zakradłaś.
- Bo mnie przestraszyłeś.
- Czym?
- Pojawieniem się tutaj.  Byłam tu pierwsza.
- Czyżby? – Uniósł brew.
- Tak.
Skrzyżowała ramiona na piersi.
- Mógłbyś już stąd iść?
- A dlaczego ty stąd nie pójdziesz?
- Byłam tu pierwsza.
- Wyspa nie jest podpisana. Nigdzie się stąd nie ruszam.
- Ah tak?
- Tak.
Na potwierdzenie swoich słów ułożył się wygodnie na trawie i zamknął oczy.
- Byłabyś tak miła i odsłoniła mi słońce? – Stale utrzymywał ironiczny ton.
- Idź stąd, Malfoy.
Podniósł się z miejsca. Wcale nie zamierzał stąd iść. Westchnął z niezadowoleniem.
- Nie dajesz mi wyboru, Granger.
Złapał ją i przerzucił sobie przez ramię. Zaczęła krzyczeć i go okładać pięściami, ale on był niewzruszony i stale szedł do celu. Jego celem okazała się ta wielka woda. Wrzucił tam dziewczynę. Było na tyle płytko, że jakby nie umiała pływać, to na pewno by się nie utopiła. Zaśmiał się z jej wściekłej miny. Patrzyła na niego z żądzą mordu.
- Jak ja teraz wyglądam. Malfoy, ty dupku.
- Jesteś o wiele bardziej atrakcyjna. – Zaśmiał się. Nagle znalazł się obok dziewczyny, zanim zdążył się zorientować, co się stało.
- Jak mogłaś?
- Teraz jesteś o wiele bardziej atrakcyjny, panie arystokrato. – Popatrzyła na niego niewinnie i wybuchła. Nie wiedzieć, czemu on zaczął się śmiać razem z nią. Już dawno nie czuli się tak dobrze i to w dodatku w towarzystwie swojego wroga.
- Zmieniłeś się, Malfoy. – Powiedziała, kiedy wyczerpani leżeli na piasku na wyczarowanym kocu.
Wzruszył tylko ramionami.
- Ty też już nie jesteś tą samą jędzą.
Przez chwilę leżeli w ciszy. To wszystko było takie dziwne. Z jednej strony chciał nadal ją nienawidzić w ślad za tym, co mu wpoił ojciec. Nigdy nie wolno się spoufalać ze szlamami. Z drugiej zaś była dosyć atrakcyjną kobietą i dobrze mu się teraz z nią siedziało. Pamiętał, jak to Potter uratował mu życie, a tym samym tak jakby zawarli jakiś pakt. Nie chciał mieć już wrogów. Chciał mieć przyjaciół, takich prawdziwych przyjaciół.
- Ja… Przepraszam. – Wydusił w końcu z siebie.
Wpatrywała się w niego zaskoczona. On był nie mniej zdziwiony od niej. Przecież Malfoy’owie nigdy nie przepraszali.
- Za co?
- Za to wszystko. Chcę, żebyś mi dała czystą kartę.
- Ja… Nie wiem, co powiedzieć.
Pożałował, że to powiedział. Owszem zmienił się bardzo przez ten czas. Nie chciał iść w ślady ojca, ale żeby tak od razu o to prosić.
- Nieważne. Zapomnij. – Rzucił i wstał. Już się miał teleportować, kiedy złapała do za rękę.
- Zaczekaj. – Poprosiła. – To nie jest takie łatwe. Myślisz, że potrafię ci tak po prostu wybaczyć? Już zapomniałeś, jak mnie traktowałeś?
- Wiem, ale wtedy było inaczej i teraz jest inaczej. Teraz mogę robić, co chcę.
Zdawał sobie sprawę, że w tym momencie jego duma Ślizgona ulatuje hen daleko, ale on już nie chciał być tym samym Malfoy’em. Poza tym Granger sprawiała, że czuł się bardziej sobą.
- Ja nie wiem. Muszę to przemyśleć.
- To spotkamy się, jak to przemyślisz.
Teleportował się.

*-*-*

Leżała i wpatrywała się w gwiazdy. Nie mogła się nadziwić, że mogła tyle czasu spędzić z odwiecznym wrogiem. Nawet nie zauważyła, kiedy zrobiło się aż tak późno. Ciekawe, czy Ron się o nią martwi. Nie chciało jej się tam wracać. Bała się. Jeśli się dowie, że widziała się z Malfoy’em, nie mówiąc już o normalnej rozmowie z nim po raz pierwszy w życiu, to chyba ją zabije. Ale zaraz? Musi wiedzieć? Przecież nie było świadków.
Teleportowała się przed drzwi do domu Weasley’ów. Serce jej waliło, a ona drżała. Ogarnął ją strach. Co zrobi Ron, kiedy ją zobaczy? Wzięła głęboki wdech i otworzyła drzwi.
- Hermiona, gdzieś ty była? Martwiliśmy się o ciebie. – Przyjaciółka rzuciła jej się na szyję.
- Musiałam coś przemyśleć.
- Cały dzień?
- Nieważne. Gdzie chłopcy?
- Szukają cię. Nie dałaś znaku życia. Myśleliśmy, że coś ci się stało.
- Niepotrzebnie. Byłam bezpieczna.
Ale czy na pewno? Bezpiecznie było cały dzień spędzić z byłym Śmierciożercą?
- Zaraz wyślę do nich wiadomość, że nic ci nie jest.
Ginny popędziła na górę, zostawiając Hermionę samą. Ta znowu coraz bardziej się denerwowała przed powrotem chłopaków. Wzięła sobie jabłko, ugryzła, ale ten kawałek nie chciał jej przejść przez gardło. W końcu po jakiś mniej więcej piętnastu minutach usłyszała głosy przyjaciela i chłopaka za drzwiami. Z duszą na ramieniu czekała, aż się otworzą.
- Dziewczyno, gdzie ty byłaś? – Harry przytulił ją na powitanie.
- Oj, daj już spokój. Nic mi nie jest.
- A ze mną się nie przywitasz? – burknął rudzielec. Zawahała się, ale ostatecznie podeszła i się przytuliła.
- No to skoro już tu wszyscy jesteśmy zdrowi i cali, to chyba idziemy spać, co? – Rzuciła Ginny i pociągnęła Harry’ego ze sobą do ich sypialni.
- Chodź. – Niemal siłą Ron zaciągnął Hermionę do ich pokoju.
- Ron, ja… – Nie wiedziała, co ma powiedzieć.
- Zamknij się. Wiesz, ile czasu cię szukaliśmy? – Był wściekły.
- Przynajmniej nic mi nie jest.
- Jakbyś siedziała w domu, to też nic by ci się nie stało. Ale nie. Ty musisz wszystko robić po swojemu. – Po raz drugi tego dnia uderzył ją w twarz. Upadła, a z jej oczu popłynęły drzwi. Chciała wstać i wybiec, ale złapał ją i rzucił nią o ścianę.
- Mów, gdzie byłaś. – Syknął jej do ucha.
- W domu. Szukałam rodziców. – Kłamała. Nie mogła mu powiedzieć o Malfoy’u.
Wymierzył jej kolejny policzek.
- Mam nadzieję, że to będzie dla ciebie lekcja na przyszłość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz