Rozdział 12.



Wciąż czuł dotyk jej ust na swoich, kiedy opuszczał mury Hogwartu. Najchętniej by tam wrócił jeszcze na chwilę, ale musiał to skończyć. Nie mógł pozwolić na to, żeby ktoś jeszcze ucierpiał. A teraz podał temu komuś dowód na tacy, że dziewczyna coś dla niego znaczy. Nigdy jeszcze nie był taki czuły wobec żadnej. Nigdy nie poznał równie czarującej i pociągającej osoby, jak ona. Rozumiał, dlaczego każdy tak kiedyś zabiegał o jej względy. Była śliczna, mądra i odważna. Tiara Przydziału doskonale wiedziała, gdzie ją przydzielić. Gryffindor to dom dla ludzi odważnych. Zastanawiał się, co robi tam Weasley.
Spojrzał jeszcze w jedyne światło palące się w całym zamku. Wiedział, że tam była ona. Teleportował się w jakiś ciemny zaułek mugolskiej dzielnicy. Z tego, co pamiętał, to Amycus miał dom w Rosji. Wątpił, że tam będzie, ale może znajdzie jakieś wskazówki dotyczące jego pobytu. Problem w tym, że ani proszek Fiuu, ani teleportacja nie działała na takie odległości. Najlepiej by było polecieć, ale nie miał przy sobie ukochanej miotły. Westchnął i skierował się w stronę pierwszego lepszego hotelu. Był zmęczony całym dniem. Rano przemyśli wszystko na trzeźwo.
- Proszę o jakiś pokój na jedną noc. – Odezwał się do sympatycznej recepcjonistki i uśmiechnął się. Miała na imię Cristine, a przynajmniej takie widniało na służbowej plakietce. Była dziewczyną średniego wzrostu o długich blond włosach i zielonych oczach. Nie była jedną z najładniejszych dziewczyn, jakie znał, ale z pewnością była miła.
- Pokój 96 jest wolny. To na trzecim piętrze. Winda jest tam. – Wskazała z rumieńcem na metalowe drzwi tuż obok schodów. Widać było, że nowy przybysz jej się spodobał. On jednak był myślami całkiem gdzie indziej. – Płaci pan z góry?
- Tak. Ile?
Podał jej określoną kwotę i ruszył schodami. Nienawidził wind. Nie, żeby ich się bał. Po prostu kojarzyły mu się z klatką. On miał dosyć niewoli, którą zgotował mu ojciec. Lucjusz robił wszystko, żeby syn bał się samodzielnie myśleć. Każde jego słowo było nakazem albo zakazem.
Z westchnieniem rzucił torbę na ziemię i położył się na miękkim łóżku. Czuł się jak wrak człowieka. Był wykończony psychicznie. Tylko ona sprawiała, że chciał być inny. Co to, do diabła, za uczucie?
Rozejrzał się po pokoju w barwach brązu i beżu. To było skromne pomieszczenie: jasnobrązowa szafa na ubrania, ciemnobrązowe łóżko z jasną pościelą, beżowa szafka nocna. Całości dopełniały beżowe ściany, miękki dywan i brązowe zasłony przy dużym oknie.
W jednej chwili zapragnął, żeby ona tu była i po raz kolejny dała się pocałować w te zmysłowe usta. To uczucie zaczęło go trochę przytłaczać. Po raz pierwszy arystokrata z rodu Malfoy’ów za kimś tęsknił. Co ona mu zrobiła? Pranie mózgu? Zwilżył wargi językiem, rozpamiętując jej bliskość. Czy to było możliwe, żeby czuł coś więcej do kogoś?
W domu nigdy nie mógł sobie pozwolić na okazywanie uczuć. Jego ojciec uważał to za zbyteczne. Twierdził, że to pozbawia prawdziwego mężczyznę męskości. Na chwilę przyszło do niego to jedno wspomnienie:
Mały chłopiec siedział przed kominkiem. Miał jakieś sześć lat. W ręce trzymał patyk zabrany z pobliskiego parku. Był tam dzisiaj z matką. Patrzył, jak inne dzieci bawią się z rodzicami, a jego matka trzyma się na uboczu i nerwowo rozgląda się dookoła. Czekali wtedy na tatę, ale się nie pojawił.
Teraz, czekając na ojca, machał patykiem i udawał, że zabija wrogów zaklęciem. Avady Kedavry uczył się, gdy tylko nauczył się mówić. Wiedział doskonale, że to zaklęcie zabija przeciwnika, zanim ten zdąży cokolwiek powiedzieć. Był uczony też Cruciatusa, zaklęcia wywołującego potworny ból. Sam już go doświadczył, gdy ojciec chciał mu pokazać, jak powinno wyglądać to zaklęcie.
Do salony wszedł Lucjusz jak zwykle dumny i wyniosły. Popatrzył na Draco.
- Witaj, synu.
Tylko tyle. Po całym dniu nieobecności powiedział zimne „witaj”. Chłopiec podbiegł do ojca i wspiął mu się na kolana. Przytulił się do niego. Czuł, że mężczyzna zesztywniał, a potem stanowczo przeniósł go na podłogę. Dzieciak nic z tego nie rozumiał. Myślał, że takim zachowaniem sprawi ojcu przyjemność, a tymczasem on się tylko zezłościł.
- Nigdy więcej tego nie rób.
- Dlaczego? – Był zaskoczony. Przecież inni rodzice starali się być blisko swoich pociech.
- Bo to sprawia, że ulegasz i stajesz się bezbronny. Nigdy nie pozwól sobie na uczucia. One cię tylko zniewolą. Musisz być mężczyzną, a jako taki musisz być silny.
Draco skinął głową i wycofał się przed kominek. Teraz już nie bawił się w zabijanie niewidzialnych wrogów. Próbował zrozumieć, co ojciec chce mu przekazać. Było mu przykro, że został odsunięty, ale nie mógł tego dać po sobie poznać. Ojciec by się rozgniewał jeszcze bardziej. Patrzył się w trzaskający ogień.
Młody Malfoy powrócił do rzeczywistości. Teraz już wiedział, dlaczego uczucia były dla ojca oznaką słabości. Walcząc ramię w ramię z Voldemortem musiał się pozbyć jakichkolwiek sentymentów. Ale on tak nie potrafił. Chciał czuć.
Chłopiec dziesięcioletni przez przypadek rozbił ulubiony kubek Lucjusza. W normalnej rodzinie ojciec pewnie by machnął na to ręką i pomógł posprzątać. Ale nie Malfoy. Był już zły, bo jakiś z jego planów się nie powiódł i szukał pretekstu, żeby się wyładować na kimś.
- Co narobiłeś?!
- Przepraszam, ojcze.
Lucjusz nienawidził, kiedy chłopak mówił do niego „tato”. Był zdania, że tak nie wypada ludziom z dobrego domu i czystej krwi.
- Ty głupi chłopaku.
- Lucjuszu, to był wypadek. – Wtrąciła się Narcyza. Dobrze znała męża i wiedziała, co za chwilę zrobi chciała to jakoś załagodzić. Nie mogła patrzeć, jak jej syn cierpi. Wolała to brać na siebie.
- Jak śmiesz się wtrącać? – Spoliczkował kobietę i odwrócił się do syna. – Crucio.
Draco starał się być cicho, ale ból się wzmagał. Zaciskał zęby i patrzył na ojca błagająco. To miało tylko taki skutek, że zaklęcie stało się jeszcze mocniejsze. Krzyczał. Ile może wytrzymać dziesięciolatek? Jego matka stała i płakała. Bała się. A on krzyczał jeszcze przez chwilę, która dla niego była wiecznością.
- Lekcja na przyszłość. – Powiedział spokojnie Śmierciożerca i wyszedł.
Nikomu nie mówił, co przeżywa w domu. Lubił Hogwart, bo tam był chociaż przez chwilę wolny. Mimo to nie potrafił spać spokojnie. Bał się, że pewnego dnia ojciec go stąd zabierze. Teraz był wolny, ale nie czuł się dobrze. Czuł się potwornie samotny. Potrzebował kogoś, komu będzie mógł w pełni zaufać. Nawet Blaise nie znał jego życia. Wiedział tylko, że nie darzyli się z ojcem sympatią. Próbował to uczucie stłumić poprzez liczne romanse, ale to tylko spowodowało jeszcze większe poczucie odosobnienia. Czy ona mogłaby go przyjąć takiego? Takiego zepsutego?

*-*-*

Hermiona obserwowała jego postać. Widziała, jak rozpływa się w ciemności. Dlaczego nie mógł zostać? Bała się o niego. Obiecał jej, że wróci, ale ona nie była tego taka pewna. Tak bardzo pragnęła, żeby wrócił cały i zdrowy. Czuła, że jest coś, o czym jej nie powiedział.
Przypomniała sobie jego pocałunek i spłonęła rumieńcem. Właśnie zdradziła Wiktora i na domiar wszystkiego podobało jej się. Teraz już wiedziała, że wcale nie kocha Kruma. Potrzebowała po prostu czyjejś bliskości po historii z Ronem, a on był w pobliżu. Była zrozpaczona. Obiecała sobie, że nigdy nie będzie ranić ludzi, a tymczasem cały czas to robiła. Musiała to zakończyć.
- Mogę wejść?
- Blaise? Wchodź. Co ty tu robisz?
- Chciałem się zapytać, czy nie wiesz, gdzie popędził Smok. – Powiedział Zabini, kiedy już ulokował się w wygodnym fotelu.
- Szukać mordercy matki.
- Co?
- Tak mi powiedział.
- I co jeszcze ci powiedział?
- W sumie to nic więcej.
Zauważył jej rumieniec, ale nie skomentował tego. Zastanawiał się, czy wyjawić jej, że teraz ona jest celem ataku. Chyba nie miał innego wyjścia. Musi wiedzieć i być bardzo ostrożna.
- Bo jest jeszcze coś.
- Tak?
- No bo widzisz. Amycus chce dopaść… Chce dopaść ciebie.
- Co?
Była w szoku. Otworzyła szeroko oczy. Ona celem mordercy? Ale jak? Dlaczego? I kto to Amycus? Przecież nikomu nic nie zrobiła.
- Kto to jest Amycus?
- Nie pamiętasz nauczyciela Śmierciożercy? Carrow.
- I niby co ja mam z nim wspólnego?
- Tylko tyle, że przyjaźnisz się z Draco. Widzisz. On szuka zemsty. Nie pytaj mnie, dlaczego. Nie mam pojęcia. Nasz kochany kolega nam nic nie powiedział. Sprawa jest poważna. Carrow wymyślił sobie, że Draco się w tobie kocha i dlatego to ty masz być kolejną ofiarą.
- Draco chce mnie ratować?
Skinął potakująco głową, a ona poczuła się winna. Gdyby wiedziała… Wtedy pewnie nigdy nie puściłaby go samego. Przecież to z jej powodu wyruszył. A ona myślała, że chodzi tylko o matkę. Malfoy chce zabić go, zanim on zabije ją. Chce ratować jej życie. Nie mogła na to pozwolić.
- Muszę go odnaleźć.
- Nigdzie nie pójdziesz. Raz, to niebezpieczne. Dwa, nie znajdziesz go.
- Ale…
- Nie ma żadnego ale. – Przerwał jej. – Mam pilnować, żeby nie stała ci się krzywda, a ja nigdzie się stąd nie ruszam. Poza tym masz tu Wiktora. Co pomyśli, jak obydwoje znikniecie ze szkoły w ten sam dzień. Poza tym zniknie dwóch Prefektów Naczelnych.
- Słabe argumenty.
- Ale tu jesteś bezpieczna. Dopóki ty jesteś bezpieczna, to on też jest bezpieczny. Jemu zależy na tym, żeby Draco patrzył na twoją śmierć. To może brzmi brutalnie, ale tak działa Carrow.
To na nią podziałało. Niechętnie się zgodziła. Nie chciała narażać Draco.
- A teraz idź spać. Musisz się wyspać na jutro. – Wstał i podszedł do drzwi. – A i jeszcze jedno. – Uśmiechnął się trochę złośliwie. – Jutro siedzisz ze mną w ławce.
Poduszka walnęła w drzwi. Już widziała reakcje tych wszystkich uczniów, jak usiądzie w ławce z Zabinim po tym, jak zniknął Draco i nie przyjęła oświadczyn Wiktora. Faktycznie przyda się wyspać. Jutro czeka ją ciężki dzień.
Wzięła szybką kąpiel i ułożyła się na łóżku. Nie mogła zasnąć. Martwiła się o tego blond-drania. Pomyślała o pocałunku. Przypomniała sobie o ogniu, który w niej zapłonął, gdy poczuła jego wargi. O ogniu, który tylko on mógł ugasić. Przy Wiktorze nigdy się tak nie czuła.

Biegła przed siebie przez ciemny las. Czuła, że prześladowca jest już blisko. Nie mogła się poddać. Musi uciekać. Kluczyła pomiędzy drzewami. Ostre kolce jakiś krzewów wbijały się w jej ciało, ale ona nie zważała na ból. Ślizgała się na trawie i przewracała, ale się nie poddawała. Walczyła o życie. Był tuż za nią. Czuła jego obecność, ale się nie odwracała.
Potknęła się o wystający konar i upadła po raz kolejny. Była wyczerpana. Nie miała już sił, żeby wstać, ale wciąż próbowała.
- Nieładnie tak uciekać. – Usłyszała tuż obok siebie i serce niemal podeszło jej do gardła. Nie udało jej się. Teraz zginie.
Spojrzała w jego stronę. Był dosyć postawnym mężczyzną i nosił ciemną pelerynę z kapturem, która zasłaniała mu twarz. Księżyc wyłonił się zza chmur i wtedy zobaczyła jego oczy. Było w nich pełno pogardy i nienawiści.
- Już nigdy mi nie uciekniesz. – Roześmiał się szyderczo i wycelował w nią różdżkę. W panice próbowała odnaleźć swoją, ale widocznie zgubiła ją gdzieś po drodze. Błagała o jakiś cud.
- Avada kedavra.
Zielone światło pomknęło w jej stronę.
Obudziła się z krzykiem. Dopiero po chwili dotarło do niej że to był tylko głupi sen. Odczekała chwilę, aż się uspokoi i wciąż drżąc, podeszła do szafki nocnej. Nalała sobie wody do szklanki i wypiła duszkiem wszystko. Znała te oczy, ale nie pamiętała skąd.
Było wcześnie rano, ale wiedziała, że już nie zaśnie. Wzięła więc szybką kąpiel i ubrała się w szkolny mundurek. Włosy tylko rozczesała. Nie miała ochoty na jakieś fryzury i makijaż. Tusz musiał wystarczyć.
Do śniadania była jeszcze co najmniej godzina i nie wiedziała, co zrobić z tym czasem. Mogła pójść do Wiktora i powiedzieć mu o swojej decyzji, ale chciała to załatwić na spokojnie. Uświadomiła sobie, że ten dzień nie będzie należał do łatwych. Jakby ją to miało zaskoczyć. Zawsze, gdy jest w Hogwarcie, coś się dzieje. Tylko dawniej miała przyjaciół, a teraz… Harry jej unikał, Rona unikała ona, Ginny udawała, że jej nie zna. Do tego Draco pojechał z misją ratowania jej życia, a Wiktor chciał ślubu. Nie tak wyobrażała sobie powrót.
Zanim pomyślała, była już w sypialni Draco. Gdyby w powietrzu nie unosił się zapach jego perfum, pewnie by myślała, że jej przyjaźń była snem. Łóżko było nietknięte. Wiedziała, że to było głupie, ale nie mogła się powstrzymać. Potrzebowała jeszcze jakiegoś dowodu, że tu mieszkał. Podeszła do szafy i ją otworzyła. Na wieszaku był tylko ten sam jasnoniebieski podkoszulek, w którym był na spotkaniu z nią na tej wyspie. Uśmiechnęła się do siebie.
- Nieładnie tak myszkować.
Przestraszona zatrzasnęła drzwi szafy i popatrzyła w kierunku źródła głosu.
- Blaise! Czy ty kiedykolwiek przestaniesz straszyć ludzi?
Uśmiechnął się.
- Mowy nie ma.
- Co ty tu robisz?
- Chciałem zapytać o to samo. Przecież twój pokój jest obok. Szukałem cię. Przecież mam cię pilnować. – Wyjaśnił i mrugnął do niej porozumiewawczo. Wkurzyła się.
- Nie potrzebuję opieki! Nie jestem dzieckiem.
- Twój problem. A teraz chodź.
- Nigdzie z tobą nie pójdę.
- Czyżby? Śmiesz mi odmawiać?
Zanim zdążyła zaprotestować, wziął ją na ręce i skierował się do wyjścia. Nie zważał na jej protesty. Mało tego! Jego to po prostu bawiło.
- Trzeba było mnie posłuchać. – Odparł na oskarżenie, że jest podłym draniem. – Idziesz dalej sama, czy mam cię nieść? – Zapytał, kiedy znaleźli się na jeszcze pustym korytarzu.
- Pójdę sama. – Powiedziała nieco naburmuszona. Od razu ruszyła, próbując zostawić Zabiniego w tyle.
- Nie tak łatwo się mnie pozbyć. – Zaśmiał się, kiedy już się z nią zrównał.
- Blaise, ja naprawdę dam sobie radę sama.
- To fajnie, ale teraz masz goryla.
Napiął mięśnie i zaczął robić głupie miny. Nie mogła się nie roześmiać. Warto było mieć przyjaciela w Zabinim. Pomagał jej na chwilę zapomnieć o tym, co ją dzisiaj czekało i o głupim koszmarze z nocy.
- Widzisz, już ci się podoba.
Puścił ją przodem do Wielkiej Sali, odczekał chwilę i sam wszedł. Nie miał zamiaru robić sensacji. Póki co. Potem Miona miała siedzieć razem z nim. Już sobie wyobrażał minę Pottera i jego przyjaciół.
Pierwsze było Mugoloznastwo. Blaise zapisał się na nie w tym roku. Do tej pory zastanawiał się, dlaczego Granger też na nie chodzi. Przecież pochodziła z rodziny mugoli. Kto jak kto, ale ona chyba wiedziała, jak działa telefon komórkowy albo stacje metra. Postanowił, że ją kiedyś o to zapyta.
Zauważyła go, jak tylko weszła do Sali. Jednak nie miała zamiaru mu tak po prostu darować tego, że ją przyłapał i wyniósł na korytarz. Ominęła jego ławkę i usiadła dwie dalej. Uśmiechnęła się do siebie. Niech nie myśli, że wszystko mu wolno. Ale widocznie on tak myślał, bo kiedy ona wyjmowała książki, on się do niej przysiadł.
- Miałaś siedzieć ze mną. – Powiedział z uśmiechem i wyciągnął swój pergamin i pióro.
- Niech cię szlag, Zabini.
Te słowa spowodowały, że na jego twarzy pojawił się jeszcze większy uśmiech. Widocznie lubił się drażnić z ludźmi. Albo raczej grać im na nerwach, pomyślała. Teraz była naprawdę zła. Już wiedziała, że będą kolejne plotki, a tych wolała póki co uniknąć.
- Widzę, że zasmakowałaś w Ślizgonach i ich wężu. – Zaśmiał się szyderczo Ron, który właśnie podszedł do nich. – A gdzie twój ulubieniec? – Znowu zarechotał.
- Odczep się, Weasley. – Powiedziała, siląc się na obojętność, ale nie było łatwo. Udawała, że jest skupiona na książce.
- Niby co mi zrobisz?
- Spieprzaj stąd, Wiewiórko. – Rzucił Zabini, wstając.
- Ooo… Jaki odważny. Rycerz od siedmiu boleści. Chronisz tą dziwkę?
W oczach dziewczyny pojawiły się łzy wściekłości. Jego słowa jej nie raniły, ale za to potwornie denerwowały. Jednak zanim zdążyła zareagować, rudzielec leżał na podłodze, trzymając się za nos, a Ślizgon najspokojniej w świecie sobie nad nim stał.
- Uważaj na słowa, rudzielcu.
- Dzięki. – Wyszeptała, kiedy tylko tamten sobie poszedł. Zauważyła, że wybrał ławkę na drugim końcu sali.

- Nie ma sprawy. W końcu mam się tobą opiekować, nie? – Na jego twarz wstąpił szeroki uśmiech. Hermiona zaczynała się zastanawiać, czy on kiedykolwiek jest smutny. Najwidoczniej nie, ale to dobrze. Rozweselał ją. Nic dziwnego, że Draco tak go lubił. A właśnie. Draco. Ciekawe, jak sobie radzi. Oby szybko wrócił.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz