Wciąż czuł dotyk jej ust na swoich, kiedy opuszczał
mury Hogwartu. Najchętniej by tam wrócił jeszcze na chwilę, ale musiał to
skończyć. Nie mógł pozwolić na to, żeby ktoś jeszcze ucierpiał. A teraz podał
temu komuś dowód na tacy, że dziewczyna coś dla niego znaczy. Nigdy jeszcze nie
był taki czuły wobec żadnej. Nigdy nie poznał równie czarującej i pociągającej
osoby, jak ona. Rozumiał, dlaczego każdy tak kiedyś zabiegał o jej względy.
Była śliczna, mądra i odważna. Tiara Przydziału doskonale wiedziała, gdzie ją
przydzielić. Gryffindor to dom dla ludzi odważnych. Zastanawiał się, co robi
tam Weasley.
Spojrzał jeszcze w jedyne światło palące się w całym
zamku. Wiedział, że tam była ona. Teleportował się w jakiś ciemny zaułek
mugolskiej dzielnicy. Z tego, co pamiętał, to Amycus miał dom w Rosji. Wątpił,
że tam będzie, ale może znajdzie jakieś wskazówki dotyczące jego pobytu.
Problem w tym, że ani proszek Fiuu, ani teleportacja nie działała na takie
odległości. Najlepiej by było polecieć, ale nie miał przy sobie ukochanej
miotły. Westchnął i skierował się w stronę pierwszego lepszego hotelu. Był
zmęczony całym dniem. Rano przemyśli wszystko na trzeźwo.
- Proszę o jakiś pokój na jedną noc. – Odezwał się do
sympatycznej recepcjonistki i uśmiechnął się. Miała na imię Cristine, a
przynajmniej takie widniało na służbowej plakietce. Była dziewczyną średniego
wzrostu o długich blond włosach i zielonych oczach. Nie była jedną z
najładniejszych dziewczyn, jakie znał, ale z pewnością była miła.
- Pokój 96 jest wolny. To na trzecim piętrze. Winda
jest tam. – Wskazała z rumieńcem na metalowe drzwi tuż obok schodów. Widać
było, że nowy przybysz jej się spodobał. On jednak był myślami całkiem gdzie
indziej. – Płaci pan z góry?
- Tak. Ile?
Podał jej określoną kwotę i ruszył schodami.
Nienawidził wind. Nie, żeby ich się bał. Po prostu kojarzyły mu się z klatką.
On miał dosyć niewoli, którą zgotował mu ojciec. Lucjusz robił wszystko, żeby
syn bał się samodzielnie myśleć. Każde jego słowo było nakazem albo zakazem.
Z westchnieniem rzucił torbę na ziemię i położył się
na miękkim łóżku. Czuł się jak wrak człowieka. Był wykończony psychicznie.
Tylko ona sprawiała, że chciał być inny. Co to, do diabła, za uczucie?
Rozejrzał się po pokoju w barwach brązu i beżu. To
było skromne pomieszczenie: jasnobrązowa szafa na ubrania, ciemnobrązowe łóżko
z jasną pościelą, beżowa szafka nocna. Całości dopełniały beżowe ściany, miękki
dywan i brązowe zasłony przy dużym oknie.
W jednej chwili zapragnął, żeby ona tu była i po raz
kolejny dała się pocałować w te zmysłowe usta. To uczucie zaczęło go trochę
przytłaczać. Po raz pierwszy arystokrata z rodu Malfoy’ów za kimś tęsknił. Co
ona mu zrobiła? Pranie mózgu? Zwilżył wargi językiem, rozpamiętując jej
bliskość. Czy to było możliwe, żeby czuł coś więcej do kogoś?
W domu nigdy nie mógł sobie pozwolić na okazywanie
uczuć. Jego ojciec uważał to za zbyteczne. Twierdził, że to pozbawia
prawdziwego mężczyznę męskości. Na chwilę przyszło do niego to jedno
wspomnienie:
Mały chłopiec siedział przed kominkiem. Miał jakieś
sześć lat. W ręce trzymał patyk zabrany z pobliskiego parku. Był tam dzisiaj z
matką. Patrzył, jak inne dzieci bawią się z rodzicami, a jego matka trzyma się
na uboczu i nerwowo rozgląda się dookoła. Czekali wtedy na tatę, ale się nie
pojawił.
Teraz, czekając na ojca, machał patykiem i udawał, że
zabija wrogów zaklęciem. Avady Kedavry uczył się, gdy tylko nauczył się mówić.
Wiedział doskonale, że to zaklęcie zabija przeciwnika, zanim ten zdąży
cokolwiek powiedzieć. Był uczony też Cruciatusa, zaklęcia wywołującego potworny
ból. Sam już go doświadczył, gdy ojciec chciał mu pokazać, jak powinno wyglądać
to zaklęcie.
Do salony wszedł Lucjusz jak zwykle dumny i wyniosły.
Popatrzył na Draco.
- Witaj, synu.
Tylko tyle. Po całym dniu nieobecności powiedział
zimne „witaj”. Chłopiec podbiegł do ojca i wspiął mu się na kolana. Przytulił
się do niego. Czuł, że mężczyzna zesztywniał, a potem stanowczo przeniósł go na
podłogę. Dzieciak nic z tego nie rozumiał. Myślał, że takim zachowaniem sprawi
ojcu przyjemność, a tymczasem on się tylko zezłościł.
- Nigdy więcej tego nie rób.
- Dlaczego? – Był zaskoczony. Przecież inni rodzice
starali się być blisko swoich pociech.
- Bo to sprawia, że ulegasz i stajesz się bezbronny.
Nigdy nie pozwól sobie na uczucia. One cię tylko zniewolą. Musisz być
mężczyzną, a jako taki musisz być silny.
Draco skinął głową i wycofał się przed kominek. Teraz
już nie bawił się w zabijanie niewidzialnych wrogów. Próbował zrozumieć, co
ojciec chce mu przekazać. Było mu przykro, że został odsunięty, ale nie mógł
tego dać po sobie poznać. Ojciec by się rozgniewał jeszcze bardziej. Patrzył
się w trzaskający ogień.
Młody Malfoy powrócił do rzeczywistości. Teraz już
wiedział, dlaczego uczucia były dla ojca oznaką słabości. Walcząc ramię w ramię
z Voldemortem musiał się pozbyć jakichkolwiek sentymentów. Ale on tak nie
potrafił. Chciał czuć.
Chłopiec dziesięcioletni przez przypadek rozbił
ulubiony kubek Lucjusza. W normalnej rodzinie ojciec pewnie by machnął na to
ręką i pomógł posprzątać. Ale nie Malfoy. Był już zły, bo jakiś z jego planów
się nie powiódł i szukał pretekstu, żeby się wyładować na kimś.
- Co narobiłeś?!
- Przepraszam, ojcze.
Lucjusz nienawidził, kiedy chłopak mówił do niego
„tato”. Był zdania, że tak nie wypada ludziom z dobrego domu i czystej krwi.
- Ty głupi chłopaku.
- Lucjuszu, to był wypadek. – Wtrąciła się Narcyza.
Dobrze znała męża i wiedziała, co za chwilę zrobi chciała to jakoś załagodzić.
Nie mogła patrzeć, jak jej syn cierpi. Wolała to brać na siebie.
- Jak śmiesz się wtrącać? – Spoliczkował kobietę i
odwrócił się do syna. – Crucio.
Draco starał się być cicho, ale ból się wzmagał.
Zaciskał zęby i patrzył na ojca błagająco. To miało tylko taki skutek, że
zaklęcie stało się jeszcze mocniejsze. Krzyczał. Ile może wytrzymać
dziesięciolatek? Jego matka stała i płakała. Bała się. A on krzyczał jeszcze
przez chwilę, która dla niego była wiecznością.
- Lekcja na przyszłość. – Powiedział spokojnie
Śmierciożerca i wyszedł.
Nikomu nie mówił, co przeżywa w domu. Lubił Hogwart,
bo tam był chociaż przez chwilę wolny. Mimo to nie potrafił spać spokojnie. Bał
się, że pewnego dnia ojciec go stąd zabierze. Teraz był wolny, ale nie czuł się
dobrze. Czuł się potwornie samotny. Potrzebował kogoś, komu będzie mógł w pełni
zaufać. Nawet Blaise nie znał jego życia. Wiedział tylko, że nie darzyli się z
ojcem sympatią. Próbował to uczucie stłumić poprzez liczne romanse, ale to
tylko spowodowało jeszcze większe poczucie odosobnienia. Czy ona mogłaby go
przyjąć takiego? Takiego zepsutego?
*-*-*
Hermiona obserwowała jego postać. Widziała, jak
rozpływa się w ciemności. Dlaczego nie mógł zostać? Bała się o niego. Obiecał
jej, że wróci, ale ona nie była tego taka pewna. Tak bardzo pragnęła, żeby
wrócił cały i zdrowy. Czuła, że jest coś, o czym jej nie powiedział.
Przypomniała sobie jego pocałunek i spłonęła rumieńcem.
Właśnie zdradziła Wiktora i na domiar wszystkiego podobało jej się. Teraz już
wiedziała, że wcale nie kocha Kruma. Potrzebowała po prostu czyjejś bliskości
po historii z Ronem, a on był w pobliżu. Była zrozpaczona. Obiecała sobie, że
nigdy nie będzie ranić ludzi, a tymczasem cały czas to robiła. Musiała to
zakończyć.
- Mogę wejść?
- Blaise? Wchodź. Co ty tu robisz?
- Chciałem się zapytać, czy nie wiesz, gdzie popędził
Smok. – Powiedział Zabini, kiedy już ulokował się w wygodnym fotelu.
- Szukać mordercy matki.
- Co?
- Tak mi powiedział.
- I co jeszcze ci powiedział?
- W sumie to nic więcej.
Zauważył jej rumieniec, ale nie skomentował tego.
Zastanawiał się, czy wyjawić jej, że teraz ona jest celem ataku. Chyba nie miał
innego wyjścia. Musi wiedzieć i być bardzo ostrożna.
- Bo jest jeszcze coś.
- Tak?
- No bo widzisz. Amycus chce dopaść… Chce dopaść
ciebie.
- Co?
Była w szoku. Otworzyła szeroko oczy. Ona celem
mordercy? Ale jak? Dlaczego? I kto to Amycus? Przecież nikomu nic nie zrobiła.
- Kto to jest Amycus?
- Nie pamiętasz nauczyciela Śmierciożercy? Carrow.
- I niby co ja mam z nim wspólnego?
- Tylko tyle, że przyjaźnisz się z Draco. Widzisz. On
szuka zemsty. Nie pytaj mnie, dlaczego. Nie mam pojęcia. Nasz kochany kolega
nam nic nie powiedział. Sprawa jest poważna. Carrow wymyślił sobie, że Draco
się w tobie kocha i dlatego to ty masz być kolejną ofiarą.
- Draco chce mnie ratować?
Skinął potakująco głową, a ona poczuła się winna.
Gdyby wiedziała… Wtedy pewnie nigdy nie puściłaby go samego. Przecież to z jej
powodu wyruszył. A ona myślała, że chodzi tylko o matkę. Malfoy chce zabić go,
zanim on zabije ją. Chce ratować jej życie. Nie mogła na to pozwolić.
- Muszę go odnaleźć.
- Nigdzie nie pójdziesz. Raz, to niebezpieczne. Dwa,
nie znajdziesz go.
- Ale…
- Nie ma żadnego ale. – Przerwał jej. – Mam pilnować,
żeby nie stała ci się krzywda, a ja nigdzie się stąd nie ruszam. Poza tym masz
tu Wiktora. Co pomyśli, jak obydwoje znikniecie ze szkoły w ten sam dzień. Poza
tym zniknie dwóch Prefektów Naczelnych.
- Słabe argumenty.
- Ale tu jesteś bezpieczna. Dopóki ty jesteś
bezpieczna, to on też jest bezpieczny. Jemu zależy na tym, żeby Draco patrzył
na twoją śmierć. To może brzmi brutalnie, ale tak działa Carrow.
To na nią podziałało. Niechętnie się zgodziła. Nie
chciała narażać Draco.
- A teraz idź spać. Musisz się wyspać na jutro. –
Wstał i podszedł do drzwi. – A i jeszcze jedno. – Uśmiechnął się trochę
złośliwie. – Jutro siedzisz ze mną w ławce.
Poduszka walnęła w drzwi. Już widziała reakcje tych
wszystkich uczniów, jak usiądzie w ławce z Zabinim po tym, jak zniknął Draco i
nie przyjęła oświadczyn Wiktora. Faktycznie przyda się wyspać. Jutro czeka ją
ciężki dzień.
Wzięła szybką kąpiel i ułożyła się na łóżku. Nie mogła
zasnąć. Martwiła się o tego blond-drania. Pomyślała o pocałunku. Przypomniała
sobie o ogniu, który w niej zapłonął, gdy poczuła jego wargi. O ogniu, który
tylko on mógł ugasić. Przy Wiktorze nigdy się tak nie czuła.
… Biegła przed siebie przez ciemny las. Czuła, że
prześladowca jest już blisko. Nie mogła się poddać. Musi uciekać. Kluczyła
pomiędzy drzewami. Ostre kolce jakiś krzewów wbijały się w jej ciało, ale ona
nie zważała na ból. Ślizgała się na trawie i przewracała, ale się nie
poddawała. Walczyła o życie. Był tuż za nią. Czuła jego obecność, ale się nie
odwracała.
Potknęła się o wystający konar i upadła po raz
kolejny. Była wyczerpana. Nie miała już sił, żeby wstać, ale wciąż próbowała.
- Nieładnie tak uciekać. – Usłyszała tuż obok siebie i
serce niemal podeszło jej do gardła. Nie udało jej się. Teraz zginie.
Spojrzała w jego stronę. Był dosyć postawnym mężczyzną
i nosił ciemną pelerynę z kapturem, która zasłaniała mu twarz. Księżyc wyłonił
się zza chmur i wtedy zobaczyła jego oczy. Było w nich pełno pogardy i
nienawiści.
- Już nigdy mi nie uciekniesz. – Roześmiał się
szyderczo i wycelował w nią różdżkę. W panice próbowała odnaleźć swoją, ale
widocznie zgubiła ją gdzieś po drodze. Błagała o jakiś cud.
- Avada kedavra.
Zielone światło pomknęło w jej stronę.
Obudziła się z krzykiem. Dopiero po chwili dotarło do
niej że to był tylko głupi sen. Odczekała chwilę, aż się uspokoi i wciąż drżąc,
podeszła do szafki nocnej. Nalała sobie wody do szklanki i wypiła duszkiem
wszystko. Znała te oczy, ale nie pamiętała skąd.
Było wcześnie rano, ale wiedziała, że już nie zaśnie.
Wzięła więc szybką kąpiel i ubrała się w szkolny mundurek. Włosy tylko
rozczesała. Nie miała ochoty na jakieś fryzury i makijaż. Tusz musiał
wystarczyć.
Do śniadania była jeszcze co najmniej godzina i nie
wiedziała, co zrobić z tym czasem. Mogła pójść do Wiktora i powiedzieć mu o
swojej decyzji, ale chciała to załatwić na spokojnie. Uświadomiła sobie, że ten
dzień nie będzie należał do łatwych. Jakby ją to miało zaskoczyć. Zawsze, gdy
jest w Hogwarcie, coś się dzieje. Tylko dawniej miała przyjaciół, a teraz…
Harry jej unikał, Rona unikała ona, Ginny udawała, że jej nie zna. Do tego
Draco pojechał z misją ratowania jej życia, a Wiktor chciał ślubu. Nie tak
wyobrażała sobie powrót.
Zanim pomyślała, była już w sypialni Draco. Gdyby w
powietrzu nie unosił się zapach jego perfum, pewnie by myślała, że jej przyjaźń
była snem. Łóżko było nietknięte. Wiedziała, że to było głupie, ale nie mogła się
powstrzymać. Potrzebowała jeszcze jakiegoś dowodu, że tu mieszkał. Podeszła do
szafy i ją otworzyła. Na wieszaku był tylko ten sam jasnoniebieski podkoszulek,
w którym był na spotkaniu z nią na tej wyspie. Uśmiechnęła się do siebie.
- Nieładnie tak myszkować.
Przestraszona zatrzasnęła drzwi szafy i popatrzyła w
kierunku źródła głosu.
- Blaise! Czy ty kiedykolwiek przestaniesz straszyć
ludzi?
Uśmiechnął się.
- Mowy nie ma.
- Co ty tu robisz?
- Chciałem zapytać o to samo. Przecież twój pokój jest
obok. Szukałem cię. Przecież mam cię pilnować. – Wyjaśnił i mrugnął do niej
porozumiewawczo. Wkurzyła się.
- Nie potrzebuję opieki! Nie jestem dzieckiem.
- Twój problem. A teraz chodź.
- Nigdzie z tobą nie pójdę.
- Czyżby? Śmiesz mi odmawiać?
Zanim zdążyła zaprotestować, wziął ją na ręce i
skierował się do wyjścia. Nie zważał na jej protesty. Mało tego! Jego to po
prostu bawiło.
- Trzeba było mnie posłuchać. – Odparł na oskarżenie,
że jest podłym draniem. – Idziesz dalej sama, czy mam cię nieść? – Zapytał,
kiedy znaleźli się na jeszcze pustym korytarzu.
- Pójdę sama. – Powiedziała nieco naburmuszona. Od
razu ruszyła, próbując zostawić Zabiniego w tyle.
- Nie tak łatwo się mnie pozbyć. – Zaśmiał się, kiedy
już się z nią zrównał.
- Blaise, ja naprawdę dam sobie radę sama.
- To fajnie, ale teraz masz goryla.
Napiął mięśnie i zaczął robić głupie miny. Nie mogła
się nie roześmiać. Warto było mieć przyjaciela w Zabinim. Pomagał jej na chwilę
zapomnieć o tym, co ją dzisiaj czekało i o głupim koszmarze z nocy.
- Widzisz, już ci się podoba.
Puścił ją przodem do Wielkiej Sali, odczekał chwilę i
sam wszedł. Nie miał zamiaru robić sensacji. Póki co. Potem Miona miała
siedzieć razem z nim. Już sobie wyobrażał minę Pottera i jego przyjaciół.
Pierwsze było Mugoloznastwo. Blaise zapisał się na nie
w tym roku. Do tej pory zastanawiał się, dlaczego Granger też na nie chodzi.
Przecież pochodziła z rodziny mugoli. Kto jak kto, ale ona chyba wiedziała, jak
działa telefon komórkowy albo stacje metra. Postanowił, że ją kiedyś o to
zapyta.
Zauważyła go, jak tylko weszła do Sali. Jednak nie
miała zamiaru mu tak po prostu darować tego, że ją przyłapał i wyniósł na
korytarz. Ominęła jego ławkę i usiadła dwie dalej. Uśmiechnęła się do siebie.
Niech nie myśli, że wszystko mu wolno. Ale widocznie on tak myślał, bo kiedy
ona wyjmowała książki, on się do niej przysiadł.
- Miałaś siedzieć ze mną. – Powiedział z uśmiechem i
wyciągnął swój pergamin i pióro.
- Niech cię szlag, Zabini.
Te słowa spowodowały, że na jego twarzy pojawił się
jeszcze większy uśmiech. Widocznie lubił się drażnić z ludźmi. Albo raczej grać
im na nerwach, pomyślała. Teraz była naprawdę zła. Już wiedziała, że będą
kolejne plotki, a tych wolała póki co uniknąć.
- Widzę, że zasmakowałaś w Ślizgonach i ich wężu. –
Zaśmiał się szyderczo Ron, który właśnie podszedł do nich. – A gdzie twój
ulubieniec? – Znowu zarechotał.
- Odczep się, Weasley. – Powiedziała, siląc się na
obojętność, ale nie było łatwo. Udawała, że jest skupiona na książce.
- Niby co mi zrobisz?
- Spieprzaj stąd, Wiewiórko. – Rzucił Zabini, wstając.
- Ooo… Jaki odważny. Rycerz od siedmiu boleści.
Chronisz tą dziwkę?
W oczach dziewczyny pojawiły się łzy wściekłości. Jego
słowa jej nie raniły, ale za to potwornie denerwowały. Jednak zanim zdążyła
zareagować, rudzielec leżał na podłodze, trzymając się za nos, a Ślizgon
najspokojniej w świecie sobie nad nim stał.
- Uważaj na słowa, rudzielcu.
- Dzięki. – Wyszeptała, kiedy tylko tamten sobie
poszedł. Zauważyła, że wybrał ławkę na drugim końcu sali.
- Nie ma sprawy. W końcu mam się tobą opiekować, nie? – Na jego twarz wstąpił szeroki uśmiech. Hermiona zaczynała się zastanawiać, czy on kiedykolwiek jest smutny. Najwidoczniej nie, ale to dobrze. Rozweselał ją. Nic dziwnego, że Draco tak go lubił. A właśnie. Draco. Ciekawe, jak sobie radzi. Oby szybko wrócił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz